I co ja teraz mam zrobić? - pomyślałam. Żyłam w przekonaniu, że jesteśmy jednymi homosapo-podobnymi bytami, a tu mi świat czymś takim wyskakuje. Sama nigdy do końca nie wierzyłam w te, jak zawsze myślałam, mocno zabarwione historyjki. Zawsze mi zalatywały historyjką wujka o srebrnych nabojach do strzelby na wilkołaki. Patrz ty się, a jednak... moja droga - pomyślałam. Powiem szczerze, że chyba nie potrafię patrzeć na Tadeusza jak na kogoś, kto nie do końca trzyma się w ryzach pojęcia człowieczeństwo. Z resztą... inni ludzie też różnie się tych ryz się trzymają...
Postanowiłam się jakoś w sobie pozbierać mimo, iż byłam w szoku. Wstałam, zapaliłam górne światło, zaciągnęłam zasłonki, sprawdziłam czy zamknęłam dokładnie drzwi i okna. Spadło trochę tego ciężaru z serca... kiedy poczułam się bezpieczniej. Już było lepiej.
Podeszłam do lodówki wyciągnęłam kawałek dwudniowej pizzy, którą ostatnio upiekłam, nalałam do szklanki swojego ulubionego martini i coli. Oczywiście z przewagą tego pierwszego.
Miałam nadzieję, że to doszczętnie ukoi moją poturbowaną psychikę. Uznałam, że pora się już kłaść. Doczołgałam się po schodach na górę do pokoju. Ach, ten ukochany mrok - pomyślałam z ironią. Ale nie pokwapiłam się, żeby zapalić światło. Zdjęłam z siebie ciuchy, rzucając je niedbale na podłogę. Nie ma to jak mięciuteńka kołdra otulająca cię z każdej strony. Zupełnie jakby ktoś martwił się abyś nie zmarzła.
Gdy się obudziłam była już 13. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w stanie tyle przespać. Leniwie podniosłam się z łóżka, wsunęłam nieopodal leżące ciapki na stopy i poszłam do kuchni. Nie ma to jak podpieczony chlebek z miodkiem, a do tego czarna kawusia z łyżeczką cukru. Popijając swoją ,,małą czarna'' pomyślałam, że sprawdzę powiadomienia na swojej komórce... Wszystkie tysiąc powiadomień było od Pana Tadeusza... No tak, oczywiście. Wysłał je w pięć minut po moim telefonie. Natychmiast cały stres mnie opuścił, że aż fizycznie poczułam się lżejsza. Cóż... po wczorajszych przeżyciach nie mam ani krzty ujmy na sumieniu, że nie odpisałam, czy nie zadzwoniłam. Byłam zbyt przejęta tym co się stało, żeby myśleć o telefonie. Pomimo iż na co dzień ciężko mi się bez niego poruszać.
Usłyszałam dzwonek domofonu. Szybko podbiegłam do niego i podniosłam słuchawkę.
-Już myślałem, że cię kto porwał, czy co! Otwórz!
Odłożyłam słuchawkę, czekając na Sąd Ostateczny w wydaniu Pana Tadeusza.
Po rozbrojeniu przeze mnie tysiąca zamków w drzwiach w końcu się otworzyły, a za nimi stał Tadeusz.
- Zamierzałaś kiedy odpisać, czy chciałaś mnie tak męczyć do piątku, Skarbie? - zapytał z gniewem w glosie.
Przepraszałam go po stokroć razy kiedy wchodził do mieszkania i szliśmy do kuchni.
-Tradycyjnie... herbatki? - zapytałam.
- Pewnie, pewnie. Ty mi lepiej mów, co się wczoraj stało. Wybacz, ze nie odbierałem, ale miałem parę spraw do załatwienia i całkowicie mnie one pochłonęły.
Wtem zadzwonił telefon... One mnie... wykończą - pomyślałam.
Zobaczyłam, że Pan Tadeusz miał zaskoczony wraz twarzy, jakby usłyszał to, czego nigdy nie chciał by usłyszeć.
Wtem nagle wstał i w przelocie powiedział mi tylko, że musi iść, ale, że się zdzwonimy. Wyszedł, a ja zostałam z dwoma parującymi, nietkniętymi kubkami grejfrutowej herbaty.
-Trudno - odrzekłam i poszłam odebrać telefon.