czwartek, 24 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ VIII

        Po rozpakowaniu się, szybkiej toalecie, zrobieniu zakupów, w pobliskim wiejskim sklepie wielobranżowym, nastał czas na biesiadowanie przy grillu. Piwo chętnie mieszało się z przepysznymi mięsnymi daniami, doprawionymi toczącymi się przy stole rozmowami. Słyszałam strzępki ciekawych historii, które mam nadzieję kiedyś poznać w całości. Jednak dzisiejszego wieczora nie chciałam przerywać Tadeuszowi i jego kompanom. Kiedy zmęczenie i alkohol wzięły górę postanowiłam się położyć. Mój pokój spowijał nieprzyjemny mrok, lecz dzięki okienku, zasłoniętemu lekko prześwitującymi firankami, wpadało do niego nieco światła. Szybko się przebrałam i położyłam do łóżka, które swoją wielkością wypełniało większość sypialni. Noc nie była moim światem i zawsze miałam w nim najmniej do powiedzenia. My ludzie, jesteśmy zespoleni ze słońcem, uzależnieni od niego. To nasze jedyne zdrowe uzależnienie. Jedyną moją opoką w tej sytuacji był mój telefon, który zostawiałam niewygaszony, by móc powolutku przyzwyczajać się do ciemności. Niestety, mijały minuty, a ja nadal nie byłam w stanie zasnąć. Wstałam, naciągnęłam bluzkę na biodra, wsunęłam buty na nogi i wyszłam na dwór, gdzie cały czas toczyła się intensywna rozmowa.
-Ej, a pamiętacie tych gówniarzy? No… tych co prześladowali tą małą? Hmm. Jak jej było na imię? Mniejsza o to! – mówił z przejęciem Vadim.
-Nie śpisz? Myśleliśmy, że już zasnęłaś. – zapytał Tadeusz.
-Nie. Jakoś nie mogłam zasnąć. O kim rozmawialiście?
- A, o niczym szczególnym… takich pucybutach diabła. Zaraz idziemy nad jezioro, idziesz z nami? Wiesz, taka nocna wycieczka, żeby popatrzeć na gwiazdy i księżyc odbijające się w wodzie. Może popływamy? – mówił Tadeusz.
- Wolę pływać w jeziorze, kiedy jest trochę cieplejsza woda- zaśmiałam się.
-Jak wolisz… To co panowie, zbieramy się? – powiedział Tadeusz wstając z krzesła.

        Nastała cisza… zostałam sama. Wróciłam do salony, w którym unosił się przyjemny zapach słodkiej, deserowej herbaty… Nalałam jej do kubka,  przykryłam się  obszernym, ciepłym kocem, który znalazłam na kanapie i zamykając oczy, pogrążyłam się w marzeniach…
Nagle usłyszałam narastający, drgający, metaliczny dźwięk. Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Nie wiedziałam co się dzieje. Byłam dziwnie roztrzęsiona, ale mimo to postanowiłam wyjść z domu i podejść pod furtkę. Minęłam rozżarzone węgle na grillu, jedyne światełko w ciemności… Nadeszła pora, by samotnie pokonać swoje dziecinne leki, które próbowali wyperswadować mi niektórzy bliżsi znajomi. Zwłaszcza moja przyjaciółka, która zabrała mnie w ciemne ośnieżone uliczki cmentarza na Lipowej w Lublinie. Majacząca w świetle księżyca postać młodej dziewczyny stała odwrócona do mnie. Nie chciałam dawać sobie nadziei, że to Ona, bo nie zwykłam czynić jawnie takich pragnień.
-  Dobry wieczór… powiedziałam, zaskoczona tym dziwnym, nocnym spotkaniem. Postać nawet nie drgnęła po moich słowach. Chciałam położyć rękę na jej ramieniu, lecz ona nagłym ruchem odsunęła się ode mnie. Objęła się ramionami, tak jakbym chwilę temu swoim gestem wyrządziła jej krzywdę. Odwróciła się i …
Obudziłam się. Nadal była noc. I… nadal byłam sama. Poczułam się nieswojo, słyszałam kołatanie swojego serca. Chyba i tu mnie znalazła. Ona i ta jej wataha! Nie dziwnego. Zostawiam ślady jak każde krwawiące zwierze. A może to ja jej szukałam? Granice! Gdzie się podziały granice? Wcześniej były jasno wytyczone. Kiedyś widziałam je tak ostro…

          Cukier w mojej ulubionej herbacie o smaku szarlotki rozpuścił się tak samo szybko, jak moje nadzieje na szybkie pozbieranie się po tym śnie. Nie nazwę go koszmarem. One mi się nie śnią.  Chwilę później zabrzmiał mój telefon. Tadeusz napisał mi sms, że właśnie wychodzą z lasu, są głodni, spoceni i zmęczeni. Ile w takim razie spałam. Godzinę, dwie, więcej?
Rozpaliliśmy ponownie grilla. Kiełbaski z kurczakiem zaskwierczały pod rytm folkowej muzyki. Alkohol mieszał rzeczywistość tak oschłą, naburmuszoną, nieprzystępną z kolorami snów. Nikt z nas nie chciał mówić prawdy, ponieważ nit z nas o niej nie chciał słuchać. Chcieliśmy, by nam w duszach szumiała przyroda. Od niej wszystko się zaczyna. Można to porównać do posiadania kolekcji najnowszych modeli samochodów, lecz co z tego jak nie ma się prawa jazdy?

    Później już wszyscy majaczyliśmy na jawie. Alkohol, był głównym składnikiem naszych układów krwionośnych. Dusze poddały się upodobaniom swych słabiej wyszkolonych i bardziej buntowniczych elementów. Resztkami sił podniosłam głowę opartą na mej dłoni i spojrzałam w górę na umierających. Nadszedł czas i dla tej chwili, żeby i ona umarła. Wstałam i poszłam położyć się na łóżku. Znowu śnił mi się ten sam sen… postać zwrócona do mnie tyłem. Czy to była naprawdę Ona?

          Następnego dnia po późnym śniadaniu, poszliśmy wszyscy nad jezioro. Słoneczna, bezwietrzna pogoda, dawała nam szansę na porządny odpoczynek podczas spaceru. Vadim uświadomił nam, że za dwa dni wszyscy rozjadą się do swoich domów. Czas dla niektórych leci szybko… za szybko!

Gdy usadawialiśmy się na siedzeniu, zapadał wieczór. Purpurowe niebo odbijało się w oczach reszty pasażerów. Z nieznanych mi powodów, miałam jakieś dziwne wrażenie, że skądś ich znam. Biła od nich jakaś aura, która budziła we mnie chęć opuszczenia tego przedziału. Uznałam, że moje przeczucia są mylne i w pełni nieuzasadnione.
- Idę zaczerpnąć świeżego powietrza przy oknie. - Odparł Tadeusz pokaszłując.
I wtedy zostałam sama.
    Tadeusz długo nie wracał, a ja zaczynałam się nudzić układaniem sudoku. Współpasażerowie także nie wyglądali jakby byli czymś szczególnie zajęci.
- Też jedziecie do Lublina?- zapytałam licząc, że nawiążę jakąś dłuższą rozmowę.
- Tak. - Odparł
- O, a można wiedzieć w jakim celu? - odrzekłam zaciekawiona.
- Jedziemy do Bychawy odwiedzić znajomą.
- Też jestem stamtąd jestem, jak ma na nazwisko, może ją znam?
- Może tak, może nie.
- Uważam, że nawet bardzo dobrze ją znasz.- Odparła siedząca na przeciwko mnie kobieta.
- Powiedz jej. - Powiedziała patrząc się jakby zamyślona.
- Jedziemy właśnie do ciebie- Powiedział wyglądający na około dwudziestkę, krótkowłosy szatyn.
- Przez swoje gadactwo narobiłaś nam tutaj problemów, dziewczynko- Odpowiedział kolejny.
Spojrzałam na nich zdziwiona. Zupełnie nie rozumiałam, jaki mam związek z zupełnie obcymi mi osobami.
    Nagle jedna z nich wstała i krzyknęła. - No i co sobie myślałaś, co ? -  Siedziałam wbita w fotel i patrzyłam się w jej wybałuszone na mnie oczy. Zsunęła się trochę, wbiła ręce w uda i powiedziała. - Mówili, że to prosta robota, że już wszystko prawie załatwione, finito. Mówili, że już jedna z pierwszych prób jako jedna z nielicznych ma szansę, by zakończyła się pomyślnie.
Gdzie są te wpojone zasady, reguły, zachowanie?
- Nie udane to !- powiedział ubrany w brązowe pasy chłopak, a cała reszta zawtórowała.
Wstała i pociągnęła mnie za rękę do góry. - No spójrzcie, jak takie coś miało się udać, zero odruchów- wycedziła przez zęby.
- Dokładnie, dokładnie!- wykrzyczała cała reszta. Zaczęłam rozglądać się za Tadeuszem. Krzyknęłam za nim ale najwidoczniej był w innym przedziale.
- Nie po to cię uczyliśmy, pilnowali, wpajali naszą ideologię, żebyś się od nas odwracała.
Z resztą przysunęła swoją twarz do mojej twarzy.- po co ja to wszystko wymyśliłam, jak te wszystkie gówniarze, jak ty ciągle uciekają co? Kto ci matką, kto?- Splunęła na podłogę.
- Nie wiesz kto?  IDEOLOGIA - krzyknęła, opluwając mnie przy tym. - Nie płacz dziewucho, tu w tej grupie się nie płacze, co za racje mi tu jęczysz. Ty nie masz racji są nasze racje innymi słowy moje racje.- splunęła drugi raz na podłogę. - A tak przy okazji, trzeba cię będzie przemalować na blond.- Zaczęłam się szarpać z nią jak opętana i walczyć o każdy kosmyk moich pięknych brązowych włosów. Któryś z nich złapał mnie i związał mi ręce z tyłu. Krzyczałam wniebogłosy, by ktoś mi pomógł. Zobaczyłam pędzel z farbą przed oczyma i...
    Szamocąc się otworzyłam oczy. Dziwnych nieznajomych już nie było.
Do środka wszedł Tadeusz.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nie. To było tylko kolejne złe wspomnienie, które daje o sobie znać w snach. Jakoś po prostu ciągle biję się z myślami. Nie mogę zapomnieć.
- Poczekaj, przyniosę kawę.

piątek, 5 grudnia 2014

ROZDZIAŁ VII

        Po rozpakowaniu się, szybkiej toalecie, zrobieniu zakupów, w pobliskim wiejskim sklepie wielobranżowym, nastał czas na biesiadowanie przy grillu. Piwo chętnie mieszało się z przepysznymi mięsnymi daniami, doprawionymi toczącymi się przy stole rozmowami. Słyszałam strzępki ciekawych historii, które mam nadzieję kiedyś poznać w całości. Jednak dzisiejszego wieczora nie chciałam przerywać Tadeuszowi i jego kompanom. Kiedy zmęczenie i alkohol wzięły górę postanowiłam się położyć. Mój pokój spowijał nieprzyjemny mrok, lecz dzięki okienku, zasłoniętemu lekko prześwitującymi firankami, wpadało do niego nieco światła. Szybko się przebrałam i położyłam do łóżka, które swoją wielkością wypełniało większość sypialni. Noc nie była moim światem i zawsze miałam w nim najmniej do powiedzenia. My ludzie, jesteśmy zespoleni ze słońcem, uzależnieni od niego. To nasze jedyne zdrowe uzależnienie. Jedyną moją opoką w tej sytuacji był mój telefon, który zostawiałam niewygaszony, by móc powolutku przyzwyczajać się do ciemności. Niestety, mijały minuty, a ja nadal nie byłam w stanie zasnąć. Wstałam, naciągnęłam bluzkę na biodra, wsunęłam buty na nogi i wyszłam na dwór, gdzie cały czas toczyła się intensywna rozmowa.
-Ej, a pamiętacie tych gówniarzy? No… tych co prześladowali tą małą? Hmm. Jak jej było na imię? Mniejsza o to! – mówił z przejęciem Vadim.
-Nie śpisz? Myśleliśmy, że już zasnęłaś. – zapytał Tadeusz.
-Nie. Jakoś nie mogłam zasnąć. O kim rozmawialiście?
- A, o niczym szczególnym… takich pucybutach diabła. Zaraz idziemy nad jezioro, idziesz z nami? Wiesz, taka nocna wycieczka, żeby popatrzeć na gwiazdy i księżyc odbijające się w wodzie. Może popływamy? – mówił Tadeusz.
- Wolę pływać w jeziorze, kiedy jest trochę cieplejsza woda- zaśmiałam się.
-Jak wolisz… To co panowie, zbieramy się? – powiedział Tadeusz wstając z krzesła.

        Nastała cisza… zostałam sama. Wróciłam do salony, w którym unosił się przyjemny zapach słodkiej, deserowej herbaty… Nalałam jej do kubka,  przykryłam się  obszernym, ciepłym kocem, który znalazłam na kanapie i zamykając oczy, pogrążyłam się w marzeniach…
Nagle usłyszałam narastający, drgający, metaliczny dźwięk. Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Nie wiedziałam co się dzieje. Byłam dziwnie roztrzęsiona, ale mimo to postanowiłam wyjść z domu i podejść pod furtkę. Minęłam rozżarzone węgle na grillu, jedyne światełko w ciemności… Nadeszła pora, by samotnie pokonać swoje dziecinne leki, które próbowali wyperswadować mi niektórzy bliżsi znajomi. Zwłaszcza moja przyjaciółka, która zabrała mnie w ciemne ośnieżone uliczki cmentarza na Lipowej w Lublinie. Majacząca w świetle księżyca postać młodej dziewczyny stała odwrócona do mnie. Nie chciałam dawać sobie nadziei, że to Ona, bo nie zwykłam czynić jawnie takich pragnień.
-  Dobry wieczór… powiedziałam, zaskoczona tym dziwnym, nocnym spotkaniem. Postać nawet nie drgnęła po moich słowach. Chciałam położyć rękę na jej ramieniu, lecz ona nagłym ruchem odsunęła się ode mnie. Objęła się ramionami, tak jakbym chwilę temu swoim gestem wyrządziła jej krzywdę. Odwróciła się i …
Obudziłam się. Nadal była noc. I… nadal byłam sama. Poczułam się nieswojo, słyszałam kołatanie swojego serca. Chyba i tu mnie znalazła. Ona i ta jej wataha! Nie dziwnego. Zostawiam ślady jak każde krwawiące zwierze. A może to ja jej szukałam? Granice! Gdzie się podziały granice? Wcześniej były jasno wytyczone. Kiedyś widziałam je tak ostro…

          Cukier w mojej ulubionej herbacie o smaku szarlotki rozpuścił się tak samo szybko, jak moje nadzieje na szybkie pozbieranie się po tym śnie. Nie nazwę go koszmarem. One mi się nie śnią.  Chwilę później zabrzmiał mój telefon. Tadeusz napisał mi sms, że właśnie wychodzą z lasu, są głodni, spoceni i zmęczeni. Ile w takim razie spałam. Godzinę, dwie, więcej?
Rozpaliliśmy ponownie grilla. Kiełbaski z kurczakiem zaskwierczały pod rytm folkowej muzyki. Alkohol mieszał rzeczywistość tak oschłą, naburmuszoną, nieprzystępną z kolorami snów. Nikt z nas nie chciał mówić prawdy, ponieważ nit z nas o niej nie chciał słuchać. Chcieliśmy, by nam w duszach szumiała przyroda. Od niej wszystko się zaczyna. Można to porównać do posiadania kolekcji najnowszych modeli samochodów, lecz co z tego jak nie ma się prawa jazdy?

    Później już wszyscy majaczyliśmy na jawie. Alkohol, był głównym składnikiem naszych układów krwionośnych. Dusze poddały się upodobaniom swych słabiej wyszkolonych i bardziej buntowniczych elementów. Resztkami sił podniosłam głowę opartą na mej dłoni i spojrzałam w górę na umierających. Nadszedł czas i dla tej chwili, żeby i ona umarła. Wstałam i poszłam położyć się na łóżku. Znowu śnił mi się ten sam sen… postać zwrócona do mnie tyłem. Czy to była naprawdę Ona?

          Następnego dnia po późnym śniadaniu, poszliśmy wszyscy nad jezioro. Słoneczna, bezwietrzna pogoda, dawała nam szansę na porządny odpoczynek podczas spaceru. Vadim uświadomił nam, że za dwa dni wszyscy rozjadą się do swoich domów. Czas dla niektórych leci szybko… za szybko!

niedziela, 13 lipca 2014

Nowe- stare osiągnięcie

Wprawdzie to nie jest kolejna część naszego opowiadania, ale uznałam, ze dobrze, by było wspomnieć o osiągnięciach naszego opowiadania. W prawdzie niestety , nie miałam jak tego udokumentować, ale niezaprzeczalnym faktem jest to, że nasze opowiadanie pewien czas temu, zostało opublikowane w bursianej galerii i zyskało wielu zwolenników i mnustwo pozytywnych komentarzy :)

Diana

wtorek, 15 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ VI

            30 minut później na peron podjechał podstawiony skład, który bezpośrednio miał nas zabrać do Juszek. Masa rozkrzyczanych ludzi, ubrana w kolorowe ubrania, z wieloma bagażami rzuciła się do drzwi wagonów. Dzieci w różnym wieku i kobiety robiły najwięcej hałasu. Mężczyźni udając stoicki spokój, pod nosem, żeby nikt nie widział, skrycie warczeli na swoje rodziny.
            A my, nie spiesząc się zajęliśmy miejsca w przedziale 1 klasy. Nasze bagaże Tadeusz umieścił na półkach nad siedzeniami i oboje wyszliśmy na korytarz, żeby popatrzeć na rozgorączkowanych przed podróżą ludzi. Po kilkunastu minutach i po gwizdku konduktora nasz wagon sapnął i drgnął… ruszyliśmy.
            Pogoda była piękna, słońce już mocno świeciło, ale nasz przedział nie nagrzał się jeszcze czyniąc z niego saunę.  Odkąd pociąg ruszył wymieniłam z Tadeuszem tylko kilka zdań. Wszystko zmieniło się kiedy wyjęłam z plecaka książkę…
- Ooo – mrukną z zadowoleniem Tadeusz. Czytasz Grabińskiego? Nie wiedziałem… pochwalam!
- Wypożyczyłam to z mojej biblioteki. Jeszcze nic jego nie czytałam  odpowiedziałam zgodnie z prawdą
 Świetne historie. Horror kolejowy, tak to się nazywa. Nie uwierzysz jak powiem, że znaliśmy się kiedyś, byliśmy dobrymi znajomymi. Wymieniliśmy też kilkanaście listów. Jestem również bohaterem jego jednego opowiadania. – mówił z zadowoleniem Tadeusz. Poczytaj sobie Diana, a ja pomyślę chwilę nad spotkaniem z naszymi znajomymi.
            Tadeusz zachwycał mnie z każdym dniem. To człowiek… który ma wiele tajemnic. Pewnie nie starczy nam czasu, żeby odkrył je wszystkie przede mną. Kiedy tak rozmyślałam Tadeusz mrugnął do mnie, uśmiechnął się i wygodnie rozsiadł się w fotelu zamykając oczy. A ja… zagłębiłam się w lekturze.
I tak dojechaliśmy do… obiadu. Poszliśmy do przedziału restauracyjnego, zamówiliśmy ziemniaki z surówka i on  kotletem schabowym, a ja z kurczakiem. Do tego butelka wody mineralnej.
            Przy obiedzie Tadeusz pytał się mnie o wrażenie z lektury i kiedy mu je opowiadałam uśmiechał się pod nosem.
- Kiedyś opowiem Ci o mojej znajomości z panem Stefanem. Ech, to były czasy…
- Mógłbyś mi powiedzieć o wampirach? – zapytałam znienacka, dziwiąc się samej sobie…
- Zastanawiałem się kiedy o to się zapytasz – uśmiechnął się Tadeusz dopijając ostatni łyk swojej wody. Opowiem Ci o tym w przedziale. Idziemy? 

            Przepychając się przez tłumy ludzi siedzących na korytarzu, zostałam zaczepiona przez pewną kobietę o wątpliwej urodzie, z ciemnokasztanowymi włosami upiętymi na głowie, mającej przy siebie kosz jabłek. Chwile ze sobą porozmawiałyśmy o podróży pociągiem, pasażerach. Bardzo zainteresował ją mój kompan, ale jak zwykle jeśli ktoś pyta o moich współtowarzyszy podaję mało ważne i szczątkowe informacje. Żegnając się dała mi jedno jabłko - z robakiem! Obrzydzona owym faktem udałam się do naszego przedziału.
            W przedziale zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam, że zdałam to pytanie. Wiedziałam, miałam przeczucie, że prędzej czy później nadszedłby takie czas, w którym Tadeusz sam by mi o tym opowiedział, ale…
- To było w Ameryce… - zaczął. Lata 50. Razem z Vadimem i Grigorim rozpracowywaliśmy ostatniego Wampira na świecie… To był cwany lis, dużo czasu zajęło Nam żeby go dorwać. Ale w końcu nam się udało. Mieszkał w Los Angeles… przy jednej z większych ulic. To była bardzo wpływowa isto… osoba w tamtych czasach. Jak sama się domyślasz, nie mogliśmy go normalnie zlikwidować. 
Na początku musieliśmy zobaczyć jakie ma zwyczaje, co robi, z kim się spotyka. Zaczęliśmy wyobraź sobie pracować w firmie telekomunikacyjnej i … godzinami siedzieliśmy w studzienkach ulicznych… pracując nad przywróceniem sprawności działania telefonów. Mieliśmy dobry widok na jego mieszkanie… Aż pewnego wieczoru capnęliśmy go i studzienkami przeszliśmy kilka przecznic… A później. Hmm… a później udało Nam się go pozbyć dokumentnie. Ale nie powiem Ci w jaki sposób. Jeszcze nie. – Tadeusz uśmiechnął się do mnie i z powrotem rozsiadł się wygodnie w fotelu. Tak to było… tak to było…
            A ja odwróciłam głowę do okna i patrząc na zmieniające się widoki rozmyślałam o tym co usłyszałam.
            Musiałam zasnąć… Tadeusz nachylał się nade mną  uśmiechnięty. Byłam przykryta kocem…
- Wstawaj Kochana… zaraz wysiadamy. Jeszcze z 15 minut i jesteśmy na miejscu…
-Boże już….. zaraz… poczekaj już wstaję… przeciągając się na niewygodnym siedzeniu. Czas szybko upłynął i zaraz pociąg stanął. Po tym jak przetarawaniliśmy się z bagażami, torbami, jedzeniem, piciem i jak to ujął Tadeusz stertą wypaczaczy mózgów w postaci typowo kobiecych gazet wydobyliśmy swe zwłoki z wagonu.
- Gregori i Vadim, przyjadą po nas? - zapytałam
- Tak, tak - mamy czekać na nich na parkingu.
            Nim zdążyłam zrobić krok, zza pleców, usłyszałam czyjeś wołanie. Okazało się, że Vadim nie mógł po nas przyjechać i poprosił swojego znajomego z Gdańska,  Dawida,  który miał nas zawieźć na Juszki. Po pokonaniu pewnego odcinka jazdy, wjechaliśmy do lasu, przez który ciągnęła droga do wsi. Jest to taki nasz polski Loller coster. Działka jest piękna, przestrzenna, z dużą przyczepą, koło której stoi drewniana ławka. Nie trzeba było długo czekać,  z domku wyszli do nas nasi znajomi.


niedziela, 22 grudnia 2013

ROZDZIAŁ V

Moja psychika została namiętnie poharatana przez piskliwy głos ciotki Celiny, która zechciała mnie odwiedzić ze swoją rodziną.Owego dnia przeżyłam prawdziwe oblężenie… wszędobylskie  małe  węszacze  szturmujące mą lukrowo-czekoladowo twierdzę.
Po tych paru godzinach spędzonych w rodzinnym gronie, idąc za głosem żołądka postanowiłam coś zjeść.
Chodził za mną ten przecudowny smak piersi z kurczaka w licznych przyprawach z brokułami i plasterkami ziemniaków w słodkiej papryce. Oczami wyobraźni widziałam rozpływające się w ustach kolejne kęsy… Czułam każdy smak… od słodkiego na początku… po aromatycznie ziołowy na końcu.
A kiedy zaczęłam odczuwać senność wtuliłam się w niezliczone, białe chmur połacie, które otuliły mnie ze wszystkich stron.
Wybielone plamy za oczami i dźwięk dzwoniącego telefonu jasno dały mi do zrozumienia ze nastał ranek. Leniwie sięgnęłam po telefon.
- Cześć, wstałaś już nie ? -zapytał Tadeusz
- No prawie… tylko jeszcze parę rzeczy muszę zrobić - odrzekłam, mówiąc to w jak najbardziej przesłodki sposób, licząc na złagodzenie kary, która mnie zapewne już czeka.
- No ja myślę ze to twoje ,,parę rzeczy'' to nie jest szukanie przez godzinę bluzki… kochanie... - odrzekł.
Kiedy się pożegnaliśmy wstałam z łóżka i uznałam że pora uciekać z płonącego zamku. Na szczęście już wcześniej spakowałam bagaże.
- Telefon naładowany itd, hmm… dobra pora się ogarnąć – powiedziałam na głos i ruszyłam w stronę łazienki.
Po pięciu minutach w czasie gdy ja szczotkowałam zęby, odezwał się telefon…
– Halo – powiedziałam.
- Gotowa już jesteś? Otwórz mi zaraz drzwi to pomogę ci zanieść bagaże do samochodu
- Do jakiego samochodu? –s pytałam
- No do takiego normalnego. Takie coś na 4 kołach z drzwiami, silnikiem i takimi tam.
– Dobrze - odrzekłam i odłożyłam telefon.
Jak nietrudno się domyślić moment później dane mi było usłyszeć jazgot domofonu. Z racji tego, że doprowadziłam się do stanu, w jakim mogą mnie oglądać inni ludzie, poszłam otworzyć drzwi Panu Tadeuszowi. W tym czasie kończyłam malować usta, moją ulubioną pomadką z Manhattanu nr 56U -  wszakże życie bez niej to żadne życie.
- No weź machaj szybciej tym badylem ! – powiedział lekko poirytowany Pan Tadeusz.
- Już… już… - odrzekłam. Dobra chodźmy, a tak w ogóle to czemu nie jedziemy busem? – zapytałam
- Wczoraj rozmawiałem ze swoim przyjacielem Damianem i powiedział, że jak chcemy to możemy się z nim zabrać do Lublina. No ale szybciej… szybciej Diana!
Po niespełna paru minutach byliśmy już na dole. Chłodny wiatr lekko i pewnie muskał moja twarz, która w niemiłej dla niej konfrontacji usilnie broniła resztki swego ciepła. Szybkim marszem podeszliśmy do jednego z samochodów stojących na parkingu. Wysiadł z niego rosły, umięśniony mężczyzna o blond krótkich włosach i niebieskich oczach, przepełnionych spełnieniem i spokojem. Wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Wydawało mi się, że ludzie muszą się do niego lgnąć w nadziei, że uszczknął dla siebie  krztę jego duszy, bądź zatopią się w niej… na wieczność.

-Witaj Tadku – powiedział - Jak mniemam to twoja urocza przyjaciółka, o której mi opowiadałeś.
Po przedstawieniu nas sobie wsialiśmy do samochodu. Zasiadłam na swoim ulubionym miejscu, na którym siadałam odkąd sięgam pamięcią, zaś Tadeusz usiadł kolo kierowcy.
Czas podróży upłynął na rozmowach przerywanym czyimś śmiechem w odpowiedzi na czyjeś słowa. O 6:45 dotarliśmy na Dworzec Główny PKP. To przepiękny budynek z mniej urodziwymi mężczyznami na ławeczkach, aczkolwiek nawet to, nie było w stanie zakłócić mojego może i poniekąd wyimaginowanego obrazu o podróżowaniu pociągiem.

sobota, 12 października 2013

ROZDZIAŁ IV

-Nosz kurwa, czego nie odbierasz - powarkiwałam pod nosem. Odbierz do cholery! - stałam rozdygotana ze słuchawką w ręku. Każdy dźwięk sygnału słyszałam ze spotęgowaną siłą, a każdy z nich niósł sztandar nadchodzącej śmierci. Z trudem odłożyłam słuchawkę telefonu. Usiadłam na kanapie. W całym pomieszczeniu panował mrok, a jedyną rzeczą, którą było widać to spływające po oknie krople deszczu.

I co ja teraz mam zrobić? - pomyślałam. Żyłam w przekonaniu, że jesteśmy jednymi homosapo-podobnymi bytami, a tu mi świat  czymś takim wyskakuje.  Sama nigdy do końca nie wierzyłam w te, jak zawsze myślałam, mocno zabarwione historyjki. Zawsze mi zalatywały historyjką wujka o srebrnych nabojach do strzelby na wilkołaki. Patrz ty się, a jednak... moja droga - pomyślałam. Powiem szczerze, że chyba nie potrafię patrzeć na Tadeusza jak na kogoś, kto nie do końca trzyma się w ryzach pojęcia człowieczeństwo. Z resztą... inni ludzie też różnie się tych ryz się trzymają...

Postanowiłam się jakoś w sobie pozbierać mimo, iż byłam w szoku. Wstałam, zapaliłam górne światło, zaciągnęłam zasłonki, sprawdziłam czy zamknęłam dokładnie drzwi i okna. Spadło trochę tego ciężaru z serca... kiedy poczułam się bezpieczniej.  Już było lepiej.

Podeszłam do lodówki wyciągnęłam kawałek dwudniowej pizzy, którą ostatnio upiekłam, nalałam do szklanki swojego ulubionego martini i coli. Oczywiście z przewagą tego pierwszego.

Miałam nadzieję, że to doszczętnie ukoi moją poturbowaną psychikę. Uznałam, że pora się już kłaść. Doczołgałam się po schodach na górę do pokoju. Ach, ten ukochany mrok - pomyślałam z ironią. Ale nie pokwapiłam się, żeby zapalić światło. Zdjęłam z siebie ciuchy, rzucając je niedbale na podłogę. Nie ma to jak mięciuteńka kołdra otulająca cię z każdej strony. Zupełnie jakby ktoś martwił się abyś nie zmarzła.
   
Gdy się obudziłam była już 13. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w stanie tyle przespać. Leniwie podniosłam się z łóżka, wsunęłam nieopodal leżące ciapki na stopy i poszłam do kuchni. Nie ma to jak podpieczony chlebek  z miodkiem, a do tego czarna kawusia z łyżeczką cukru. Popijając swoją ,,małą czarna'' pomyślałam, że sprawdzę powiadomienia na swojej komórce... Wszystkie tysiąc powiadomień było od Pana Tadeusza... No tak, oczywiście. Wysłał je  w pięć minut po moim telefonie.  Natychmiast cały stres mnie opuścił, że aż fizycznie poczułam się lżejsza. Cóż... po wczorajszych przeżyciach nie mam ani krzty ujmy na sumieniu, że nie odpisałam, czy nie zadzwoniłam. Byłam zbyt przejęta tym co się stało, żeby myśleć o telefonie. Pomimo iż na co dzień ciężko mi się bez niego poruszać.

Usłyszałam dzwonek domofonu. Szybko podbiegłam do niego i podniosłam słuchawkę.

-Już myślałem, że cię kto porwał, czy co! Otwórz!

Odłożyłam słuchawkę, czekając na Sąd Ostateczny w wydaniu Pana Tadeusza.
Po rozbrojeniu przeze mnie tysiąca zamków w drzwiach w końcu się otworzyły, a za nimi stał Tadeusz.

- Zamierzałaś kiedy odpisać, czy chciałaś mnie tak męczyć do piątku, Skarbie? - zapytał z gniewem w glosie.

Przepraszałam go po stokroć razy kiedy wchodził do mieszkania i szliśmy do kuchni.

-Tradycyjnie... herbatki? - zapytałam.

- Pewnie, pewnie. Ty mi lepiej mów, co się wczoraj stało. Wybacz, ze nie odbierałem, ale miałem parę spraw do załatwienia i całkowicie mnie one pochłonęły.
Wtem zadzwonił telefon... One mnie... wykończą  - pomyślałam.

Zobaczyłam, że Pan Tadeusz miał zaskoczony wraz twarzy, jakby usłyszał to, czego nigdy nie chciał by usłyszeć.

Wtem nagle wstał i w przelocie powiedział mi tylko, że musi iść,  ale, że się zdzwonimy. Wyszedł, a ja zostałam z dwoma parującymi, nietkniętymi kubkami grejfrutowej herbaty.

-Trudno - odrzekłam i poszłam odebrać telefon.

niedziela, 6 października 2013

ROZDZIAŁ III


- Dzięki – odpowiedziałam, śmiejąc się razem z Nim.
- Ładne to twoje mieszkanko
- Cieszę się, że wpadło w Twój gust. Uznałem, że pora gdzieś osiąść. To miejsce wydało mi się idealne dla takiej osoby jak ja. Cisza i spokój, nie muszę się z tym wszystkim nawet za bardzo kryć. Nikt nie wtrąca się w moje sprawy, każdy gdzieś goni do czegoś dąży… sprawy świata są obok mnie. Więc kto niby miałby sie pofatygować, by mnie nachodzić nazbyt często? Ale, co tu opowiadać, lepiej mów co tam u Ciebie? – zapytał się , odstawiając tacę i biorcą kubek gorącej herbaty.
- W sumie od wczoraj nic ciekawego się nie zdarzyło – zaczęłam nieśmiało. Posiedziałam trochę przy komputerze, sprawdziłam pocztę….  
Następne godziny, aż  do późnego wieczora upłynęły nam na rozmowach o różnych rzeczach, miejscach i sytuacjach. Poznałam trochę faktów z życia Pana Tadeusza, lecz nie były to opowieści mrożące krew w żyłach. Na te… musiałam jeszcze poczekać.  Kiedy zegar ścienny wybijał godzinę jedenasta w nocy, pan Tadeusz zaproponował mi nocowanie u siebie. Powiem szczerze, że nie miałam nic przeciwko temu,  zwłaszcza, że  alkohol  za bardzo polubił się z moja krwią… a przeciwko takiemu sojuszowi ciężko jest się przeciwstawiać . Zaproponował mi , że pościele mi u siebie w sypialni, sam zaś połozy się w salonie. Nie czekając na moją odpowiedź zaprowadził mnie na górę. Kiedy Pan Tadeusz zapalił światło w sypialni, mym oczom ukazało się wielkie, dwuosobowe łoże z ciemnego dębu. Po jego obu stronach znajdowały się rzeźbione etażerki. Byłam zachwycona. Nie spodziewałam się takiej sypialni wśród łęczyńskich lasów. Powiedzieliśmy sobie dobranoc i Pan Tadeusz wyszedł, a ja wsłuchiwałam się w jego miarowe kroki kiedy schodził na dół. Usiadłam na brzegu łóżka, kręciło mi się głowie, byłam zmęczona i oszołomiona kończącym się  dniem. Postanowiłam się szybko położyć spać, nawet nie biorąc się za zmywanie makijażu…

Słońce było już na niebie kiedy otworzyłam oczy. Miałam uczucie, że sen trwał tylko przez chwilę... czas mrugnięcia powieką. Widocznie byłam bardzo śpiąca. Teraz natomiast czułam, że jestem wyspana. Na dole słychać było ciche pobrzękiwanie talerzy i krótki gwizd gotującej się w czajniku wody. Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. Pan Tadeusza krzątał się kuchni i gdy tylko zeszłam ze schodów powiedział - Dzień Dobry i… włączy radio. Akurat były wiadomości… To dopiero 8 rano - pomyślałam?

Weszłam do kuchni. Było to pomieszczenie o podobnej wielkości co salon. Duże okna dawały wiele światła. Dębowe meble kuchenne były niesamowite, jak zresztą każdy sprzęt w tym domu. Na ścianach, koloru ecru wisiały garnki, patelnie oraz suszyło się wiele ziół i  grzybów. Z okiennych futryn zwisały sznury czosnku.  
- No… jak Ci się spało – zapytał mnie Pan Tadeusz… Mam nadzieję, że dobrze i, że nie obudziłem Ciebie…
- Nie, nie… wszystko w porządku. Wyspałam się jak nigdy prawdę mówiąc. Nie chcę przeszkadzać, powinnam już chyba…
- Chyba… to nie odmówisz mi wspólnego śniadania. Zrobiłem pyszną jajecznicę, nie odmawiaj proszę.

Nałożył mi parującą jajecznicę na talerze i przeszliśmy do salonu. Jedliśmy w milczeniu. Po kilku ruchach widelca pochwaliłam smak jajecznicy i już miałam pytać się Pana Tadeusza o dzisiejsze plany, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. Gospodarz przeprosił mnie, otarł chusteczką usta i wyszedł na korytarz. Zegar stojący na pianinie leniwie odmierzał kolejne minuty, a ja co jakiś czas  słyszałam  spokojny  i przytłumiony glos  Pana Tadeusza. Postanowiłam poczekać z jedzeniem na towarzysza. Zaczęłam przeglądać najnowszy numer lokalnej gazety. Usłyszałam odgłos odkładanej słuchawki i szybkie kroki Pana Tadeusza. Wszedł do salony i wiedziałam od razu, że jest ogromnie szczęśliwy.
- Ha!- powiedział. Właśnie dowiedziałem sie, że moi moskiewscy przyjaciele Vadim i Grigorii chcą mnie odwiedzić. Umówiłem się z nimi na mojej daczy kawałek od Gdańska. Koniecznie musisz tam ze mną pojechać!
- No nie wiem- odpowiedziałam.
- Wstydzisz się? - zaśmiał sie Pan Tadeusz
- No dobra to kiedy jedziemy?
- W piątek, o... a czego nie jadłaś? Było nie czekać, ale dziękuję. Vadim i Grigorii… z nimi przeżyłem kawał czasu… i wiele przygód. Na pewno powspominamy niektóre z nich…
- Nie mogę się doczekać. A dzisiaj co będziesz robić?
- Mam co nie co  do zrobienia… kilka rzeczy przy domu, same nudne czynności, ale trzeba je koniecznie zrobić. Długo już z nimi zwlekałem…

Kilka minut później pożegnałam się z Panem Tadeuszem, który odprowadził mnie na skraj lasu i ruszyłam do domu. Usłyszałam jeszcze, że mam się nie krępować i zadzwonić niedługo do niego.  Idą rozmyślałam co też to zrobić sobie na obiad i jak zaplanować resztę dnia i kolejny dzień. Do piątku zostało mi dwa dni. Gdy dochodziłam do przedmieścia poczułam się dziwnie… jakby mnie ktoś obserwował. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się do siebie po chwili i wytłumaczyłam samej sobie, że moje dziwne zachowanie spowodowane jest wydarzeniami ostatnich dni…  i znajomością z tym tajemniczym człowiekiem… Tak, człowiekiem. Panem Tadeuszem.

Poszłam do sklepów i nakupowałam najpotrzebniejszych rzeczy… Pomimo późnej godziny postanowiłam coś zjeść zanim mój żołądek przeżuci się na kanibalizm, a potem poszperać w Internecie o Wilkołakach i Wampirach, co by oswoić się trochę z nowym porządkiem rzeczy w moim życiu.

Po zjedzeniu późnego obiadu, wieczorem, poszłam na krótki spacer, lecz daleką pieszą wędrówkę przerwała mi burza. Musiałam schować się pod daszek, jednej z witryn sklepowych, gdy nagle poczułam na sobie wzrok… z przerażeniem w duszy, która najchętniej w tym momencie zmieniłaby miejsce zamieszkania odwróciłam się…  za mną stał tyłem człowiek, wpatrujący w okno sklepu. Pomyślałam - Głupia ja, środek miasta, główna ulica, a ta zachowuje się jak dziecko. Ale mimo wszystko to nie za bardzo przekonało moje rozklekotane serce. Postanowiłam nie czekać na koniec burzy tylko pobiec do domu… Gdy przebiegłam chwilę w zimnym deszczu… O Mój Boże… przecież nie widziałam odbicia tego człowieka… Odwróciłam się szybko, ale nikt nie stał pod sklepem. Wystraszona pobiegłam do domu nie patrząc na kałuże z postanowieniem zadzwonienia do Pana Tadeusza. Wpadałam do domu. Nie rozebrałam się z mokrych ciuchów… W mokrych butach stałam i słuchałam kolejny sygnałów… Pan Tadeusz nie odbierał…