niedziela, 22 grudnia 2013

ROZDZIAŁ V

Moja psychika została namiętnie poharatana przez piskliwy głos ciotki Celiny, która zechciała mnie odwiedzić ze swoją rodziną.Owego dnia przeżyłam prawdziwe oblężenie… wszędobylskie  małe  węszacze  szturmujące mą lukrowo-czekoladowo twierdzę.
Po tych paru godzinach spędzonych w rodzinnym gronie, idąc za głosem żołądka postanowiłam coś zjeść.
Chodził za mną ten przecudowny smak piersi z kurczaka w licznych przyprawach z brokułami i plasterkami ziemniaków w słodkiej papryce. Oczami wyobraźni widziałam rozpływające się w ustach kolejne kęsy… Czułam każdy smak… od słodkiego na początku… po aromatycznie ziołowy na końcu.
A kiedy zaczęłam odczuwać senność wtuliłam się w niezliczone, białe chmur połacie, które otuliły mnie ze wszystkich stron.
Wybielone plamy za oczami i dźwięk dzwoniącego telefonu jasno dały mi do zrozumienia ze nastał ranek. Leniwie sięgnęłam po telefon.
- Cześć, wstałaś już nie ? -zapytał Tadeusz
- No prawie… tylko jeszcze parę rzeczy muszę zrobić - odrzekłam, mówiąc to w jak najbardziej przesłodki sposób, licząc na złagodzenie kary, która mnie zapewne już czeka.
- No ja myślę ze to twoje ,,parę rzeczy'' to nie jest szukanie przez godzinę bluzki… kochanie... - odrzekł.
Kiedy się pożegnaliśmy wstałam z łóżka i uznałam że pora uciekać z płonącego zamku. Na szczęście już wcześniej spakowałam bagaże.
- Telefon naładowany itd, hmm… dobra pora się ogarnąć – powiedziałam na głos i ruszyłam w stronę łazienki.
Po pięciu minutach w czasie gdy ja szczotkowałam zęby, odezwał się telefon…
– Halo – powiedziałam.
- Gotowa już jesteś? Otwórz mi zaraz drzwi to pomogę ci zanieść bagaże do samochodu
- Do jakiego samochodu? –s pytałam
- No do takiego normalnego. Takie coś na 4 kołach z drzwiami, silnikiem i takimi tam.
– Dobrze - odrzekłam i odłożyłam telefon.
Jak nietrudno się domyślić moment później dane mi było usłyszeć jazgot domofonu. Z racji tego, że doprowadziłam się do stanu, w jakim mogą mnie oglądać inni ludzie, poszłam otworzyć drzwi Panu Tadeuszowi. W tym czasie kończyłam malować usta, moją ulubioną pomadką z Manhattanu nr 56U -  wszakże życie bez niej to żadne życie.
- No weź machaj szybciej tym badylem ! – powiedział lekko poirytowany Pan Tadeusz.
- Już… już… - odrzekłam. Dobra chodźmy, a tak w ogóle to czemu nie jedziemy busem? – zapytałam
- Wczoraj rozmawiałem ze swoim przyjacielem Damianem i powiedział, że jak chcemy to możemy się z nim zabrać do Lublina. No ale szybciej… szybciej Diana!
Po niespełna paru minutach byliśmy już na dole. Chłodny wiatr lekko i pewnie muskał moja twarz, która w niemiłej dla niej konfrontacji usilnie broniła resztki swego ciepła. Szybkim marszem podeszliśmy do jednego z samochodów stojących na parkingu. Wysiadł z niego rosły, umięśniony mężczyzna o blond krótkich włosach i niebieskich oczach, przepełnionych spełnieniem i spokojem. Wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Wydawało mi się, że ludzie muszą się do niego lgnąć w nadziei, że uszczknął dla siebie  krztę jego duszy, bądź zatopią się w niej… na wieczność.

-Witaj Tadku – powiedział - Jak mniemam to twoja urocza przyjaciółka, o której mi opowiadałeś.
Po przedstawieniu nas sobie wsialiśmy do samochodu. Zasiadłam na swoim ulubionym miejscu, na którym siadałam odkąd sięgam pamięcią, zaś Tadeusz usiadł kolo kierowcy.
Czas podróży upłynął na rozmowach przerywanym czyimś śmiechem w odpowiedzi na czyjeś słowa. O 6:45 dotarliśmy na Dworzec Główny PKP. To przepiękny budynek z mniej urodziwymi mężczyznami na ławeczkach, aczkolwiek nawet to, nie było w stanie zakłócić mojego może i poniekąd wyimaginowanego obrazu o podróżowaniu pociągiem.