sobota, 12 października 2013

ROZDZIAŁ IV

-Nosz kurwa, czego nie odbierasz - powarkiwałam pod nosem. Odbierz do cholery! - stałam rozdygotana ze słuchawką w ręku. Każdy dźwięk sygnału słyszałam ze spotęgowaną siłą, a każdy z nich niósł sztandar nadchodzącej śmierci. Z trudem odłożyłam słuchawkę telefonu. Usiadłam na kanapie. W całym pomieszczeniu panował mrok, a jedyną rzeczą, którą było widać to spływające po oknie krople deszczu.

I co ja teraz mam zrobić? - pomyślałam. Żyłam w przekonaniu, że jesteśmy jednymi homosapo-podobnymi bytami, a tu mi świat  czymś takim wyskakuje.  Sama nigdy do końca nie wierzyłam w te, jak zawsze myślałam, mocno zabarwione historyjki. Zawsze mi zalatywały historyjką wujka o srebrnych nabojach do strzelby na wilkołaki. Patrz ty się, a jednak... moja droga - pomyślałam. Powiem szczerze, że chyba nie potrafię patrzeć na Tadeusza jak na kogoś, kto nie do końca trzyma się w ryzach pojęcia człowieczeństwo. Z resztą... inni ludzie też różnie się tych ryz się trzymają...

Postanowiłam się jakoś w sobie pozbierać mimo, iż byłam w szoku. Wstałam, zapaliłam górne światło, zaciągnęłam zasłonki, sprawdziłam czy zamknęłam dokładnie drzwi i okna. Spadło trochę tego ciężaru z serca... kiedy poczułam się bezpieczniej.  Już było lepiej.

Podeszłam do lodówki wyciągnęłam kawałek dwudniowej pizzy, którą ostatnio upiekłam, nalałam do szklanki swojego ulubionego martini i coli. Oczywiście z przewagą tego pierwszego.

Miałam nadzieję, że to doszczętnie ukoi moją poturbowaną psychikę. Uznałam, że pora się już kłaść. Doczołgałam się po schodach na górę do pokoju. Ach, ten ukochany mrok - pomyślałam z ironią. Ale nie pokwapiłam się, żeby zapalić światło. Zdjęłam z siebie ciuchy, rzucając je niedbale na podłogę. Nie ma to jak mięciuteńka kołdra otulająca cię z każdej strony. Zupełnie jakby ktoś martwił się abyś nie zmarzła.
   
Gdy się obudziłam była już 13. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w stanie tyle przespać. Leniwie podniosłam się z łóżka, wsunęłam nieopodal leżące ciapki na stopy i poszłam do kuchni. Nie ma to jak podpieczony chlebek  z miodkiem, a do tego czarna kawusia z łyżeczką cukru. Popijając swoją ,,małą czarna'' pomyślałam, że sprawdzę powiadomienia na swojej komórce... Wszystkie tysiąc powiadomień było od Pana Tadeusza... No tak, oczywiście. Wysłał je  w pięć minut po moim telefonie.  Natychmiast cały stres mnie opuścił, że aż fizycznie poczułam się lżejsza. Cóż... po wczorajszych przeżyciach nie mam ani krzty ujmy na sumieniu, że nie odpisałam, czy nie zadzwoniłam. Byłam zbyt przejęta tym co się stało, żeby myśleć o telefonie. Pomimo iż na co dzień ciężko mi się bez niego poruszać.

Usłyszałam dzwonek domofonu. Szybko podbiegłam do niego i podniosłam słuchawkę.

-Już myślałem, że cię kto porwał, czy co! Otwórz!

Odłożyłam słuchawkę, czekając na Sąd Ostateczny w wydaniu Pana Tadeusza.
Po rozbrojeniu przeze mnie tysiąca zamków w drzwiach w końcu się otworzyły, a za nimi stał Tadeusz.

- Zamierzałaś kiedy odpisać, czy chciałaś mnie tak męczyć do piątku, Skarbie? - zapytał z gniewem w glosie.

Przepraszałam go po stokroć razy kiedy wchodził do mieszkania i szliśmy do kuchni.

-Tradycyjnie... herbatki? - zapytałam.

- Pewnie, pewnie. Ty mi lepiej mów, co się wczoraj stało. Wybacz, ze nie odbierałem, ale miałem parę spraw do załatwienia i całkowicie mnie one pochłonęły.
Wtem zadzwonił telefon... One mnie... wykończą  - pomyślałam.

Zobaczyłam, że Pan Tadeusz miał zaskoczony wraz twarzy, jakby usłyszał to, czego nigdy nie chciał by usłyszeć.

Wtem nagle wstał i w przelocie powiedział mi tylko, że musi iść,  ale, że się zdzwonimy. Wyszedł, a ja zostałam z dwoma parującymi, nietkniętymi kubkami grejfrutowej herbaty.

-Trudno - odrzekłam i poszłam odebrać telefon.

niedziela, 6 października 2013

ROZDZIAŁ III


- Dzięki – odpowiedziałam, śmiejąc się razem z Nim.
- Ładne to twoje mieszkanko
- Cieszę się, że wpadło w Twój gust. Uznałem, że pora gdzieś osiąść. To miejsce wydało mi się idealne dla takiej osoby jak ja. Cisza i spokój, nie muszę się z tym wszystkim nawet za bardzo kryć. Nikt nie wtrąca się w moje sprawy, każdy gdzieś goni do czegoś dąży… sprawy świata są obok mnie. Więc kto niby miałby sie pofatygować, by mnie nachodzić nazbyt często? Ale, co tu opowiadać, lepiej mów co tam u Ciebie? – zapytał się , odstawiając tacę i biorcą kubek gorącej herbaty.
- W sumie od wczoraj nic ciekawego się nie zdarzyło – zaczęłam nieśmiało. Posiedziałam trochę przy komputerze, sprawdziłam pocztę….  
Następne godziny, aż  do późnego wieczora upłynęły nam na rozmowach o różnych rzeczach, miejscach i sytuacjach. Poznałam trochę faktów z życia Pana Tadeusza, lecz nie były to opowieści mrożące krew w żyłach. Na te… musiałam jeszcze poczekać.  Kiedy zegar ścienny wybijał godzinę jedenasta w nocy, pan Tadeusz zaproponował mi nocowanie u siebie. Powiem szczerze, że nie miałam nic przeciwko temu,  zwłaszcza, że  alkohol  za bardzo polubił się z moja krwią… a przeciwko takiemu sojuszowi ciężko jest się przeciwstawiać . Zaproponował mi , że pościele mi u siebie w sypialni, sam zaś połozy się w salonie. Nie czekając na moją odpowiedź zaprowadził mnie na górę. Kiedy Pan Tadeusz zapalił światło w sypialni, mym oczom ukazało się wielkie, dwuosobowe łoże z ciemnego dębu. Po jego obu stronach znajdowały się rzeźbione etażerki. Byłam zachwycona. Nie spodziewałam się takiej sypialni wśród łęczyńskich lasów. Powiedzieliśmy sobie dobranoc i Pan Tadeusz wyszedł, a ja wsłuchiwałam się w jego miarowe kroki kiedy schodził na dół. Usiadłam na brzegu łóżka, kręciło mi się głowie, byłam zmęczona i oszołomiona kończącym się  dniem. Postanowiłam się szybko położyć spać, nawet nie biorąc się za zmywanie makijażu…

Słońce było już na niebie kiedy otworzyłam oczy. Miałam uczucie, że sen trwał tylko przez chwilę... czas mrugnięcia powieką. Widocznie byłam bardzo śpiąca. Teraz natomiast czułam, że jestem wyspana. Na dole słychać było ciche pobrzękiwanie talerzy i krótki gwizd gotującej się w czajniku wody. Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. Pan Tadeusza krzątał się kuchni i gdy tylko zeszłam ze schodów powiedział - Dzień Dobry i… włączy radio. Akurat były wiadomości… To dopiero 8 rano - pomyślałam?

Weszłam do kuchni. Było to pomieszczenie o podobnej wielkości co salon. Duże okna dawały wiele światła. Dębowe meble kuchenne były niesamowite, jak zresztą każdy sprzęt w tym domu. Na ścianach, koloru ecru wisiały garnki, patelnie oraz suszyło się wiele ziół i  grzybów. Z okiennych futryn zwisały sznury czosnku.  
- No… jak Ci się spało – zapytał mnie Pan Tadeusz… Mam nadzieję, że dobrze i, że nie obudziłem Ciebie…
- Nie, nie… wszystko w porządku. Wyspałam się jak nigdy prawdę mówiąc. Nie chcę przeszkadzać, powinnam już chyba…
- Chyba… to nie odmówisz mi wspólnego śniadania. Zrobiłem pyszną jajecznicę, nie odmawiaj proszę.

Nałożył mi parującą jajecznicę na talerze i przeszliśmy do salonu. Jedliśmy w milczeniu. Po kilku ruchach widelca pochwaliłam smak jajecznicy i już miałam pytać się Pana Tadeusza o dzisiejsze plany, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. Gospodarz przeprosił mnie, otarł chusteczką usta i wyszedł na korytarz. Zegar stojący na pianinie leniwie odmierzał kolejne minuty, a ja co jakiś czas  słyszałam  spokojny  i przytłumiony glos  Pana Tadeusza. Postanowiłam poczekać z jedzeniem na towarzysza. Zaczęłam przeglądać najnowszy numer lokalnej gazety. Usłyszałam odgłos odkładanej słuchawki i szybkie kroki Pana Tadeusza. Wszedł do salony i wiedziałam od razu, że jest ogromnie szczęśliwy.
- Ha!- powiedział. Właśnie dowiedziałem sie, że moi moskiewscy przyjaciele Vadim i Grigorii chcą mnie odwiedzić. Umówiłem się z nimi na mojej daczy kawałek od Gdańska. Koniecznie musisz tam ze mną pojechać!
- No nie wiem- odpowiedziałam.
- Wstydzisz się? - zaśmiał sie Pan Tadeusz
- No dobra to kiedy jedziemy?
- W piątek, o... a czego nie jadłaś? Było nie czekać, ale dziękuję. Vadim i Grigorii… z nimi przeżyłem kawał czasu… i wiele przygód. Na pewno powspominamy niektóre z nich…
- Nie mogę się doczekać. A dzisiaj co będziesz robić?
- Mam co nie co  do zrobienia… kilka rzeczy przy domu, same nudne czynności, ale trzeba je koniecznie zrobić. Długo już z nimi zwlekałem…

Kilka minut później pożegnałam się z Panem Tadeuszem, który odprowadził mnie na skraj lasu i ruszyłam do domu. Usłyszałam jeszcze, że mam się nie krępować i zadzwonić niedługo do niego.  Idą rozmyślałam co też to zrobić sobie na obiad i jak zaplanować resztę dnia i kolejny dzień. Do piątku zostało mi dwa dni. Gdy dochodziłam do przedmieścia poczułam się dziwnie… jakby mnie ktoś obserwował. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się do siebie po chwili i wytłumaczyłam samej sobie, że moje dziwne zachowanie spowodowane jest wydarzeniami ostatnich dni…  i znajomością z tym tajemniczym człowiekiem… Tak, człowiekiem. Panem Tadeuszem.

Poszłam do sklepów i nakupowałam najpotrzebniejszych rzeczy… Pomimo późnej godziny postanowiłam coś zjeść zanim mój żołądek przeżuci się na kanibalizm, a potem poszperać w Internecie o Wilkołakach i Wampirach, co by oswoić się trochę z nowym porządkiem rzeczy w moim życiu.

Po zjedzeniu późnego obiadu, wieczorem, poszłam na krótki spacer, lecz daleką pieszą wędrówkę przerwała mi burza. Musiałam schować się pod daszek, jednej z witryn sklepowych, gdy nagle poczułam na sobie wzrok… z przerażeniem w duszy, która najchętniej w tym momencie zmieniłaby miejsce zamieszkania odwróciłam się…  za mną stał tyłem człowiek, wpatrujący w okno sklepu. Pomyślałam - Głupia ja, środek miasta, główna ulica, a ta zachowuje się jak dziecko. Ale mimo wszystko to nie za bardzo przekonało moje rozklekotane serce. Postanowiłam nie czekać na koniec burzy tylko pobiec do domu… Gdy przebiegłam chwilę w zimnym deszczu… O Mój Boże… przecież nie widziałam odbicia tego człowieka… Odwróciłam się szybko, ale nikt nie stał pod sklepem. Wystraszona pobiegłam do domu nie patrząc na kałuże z postanowieniem zadzwonienia do Pana Tadeusza. Wpadałam do domu. Nie rozebrałam się z mokrych ciuchów… W mokrych butach stałam i słuchałam kolejny sygnałów… Pan Tadeusz nie odbierał…