niedziela, 22 grudnia 2013

ROZDZIAŁ V

Moja psychika została namiętnie poharatana przez piskliwy głos ciotki Celiny, która zechciała mnie odwiedzić ze swoją rodziną.Owego dnia przeżyłam prawdziwe oblężenie… wszędobylskie  małe  węszacze  szturmujące mą lukrowo-czekoladowo twierdzę.
Po tych paru godzinach spędzonych w rodzinnym gronie, idąc za głosem żołądka postanowiłam coś zjeść.
Chodził za mną ten przecudowny smak piersi z kurczaka w licznych przyprawach z brokułami i plasterkami ziemniaków w słodkiej papryce. Oczami wyobraźni widziałam rozpływające się w ustach kolejne kęsy… Czułam każdy smak… od słodkiego na początku… po aromatycznie ziołowy na końcu.
A kiedy zaczęłam odczuwać senność wtuliłam się w niezliczone, białe chmur połacie, które otuliły mnie ze wszystkich stron.
Wybielone plamy za oczami i dźwięk dzwoniącego telefonu jasno dały mi do zrozumienia ze nastał ranek. Leniwie sięgnęłam po telefon.
- Cześć, wstałaś już nie ? -zapytał Tadeusz
- No prawie… tylko jeszcze parę rzeczy muszę zrobić - odrzekłam, mówiąc to w jak najbardziej przesłodki sposób, licząc na złagodzenie kary, która mnie zapewne już czeka.
- No ja myślę ze to twoje ,,parę rzeczy'' to nie jest szukanie przez godzinę bluzki… kochanie... - odrzekł.
Kiedy się pożegnaliśmy wstałam z łóżka i uznałam że pora uciekać z płonącego zamku. Na szczęście już wcześniej spakowałam bagaże.
- Telefon naładowany itd, hmm… dobra pora się ogarnąć – powiedziałam na głos i ruszyłam w stronę łazienki.
Po pięciu minutach w czasie gdy ja szczotkowałam zęby, odezwał się telefon…
– Halo – powiedziałam.
- Gotowa już jesteś? Otwórz mi zaraz drzwi to pomogę ci zanieść bagaże do samochodu
- Do jakiego samochodu? –s pytałam
- No do takiego normalnego. Takie coś na 4 kołach z drzwiami, silnikiem i takimi tam.
– Dobrze - odrzekłam i odłożyłam telefon.
Jak nietrudno się domyślić moment później dane mi było usłyszeć jazgot domofonu. Z racji tego, że doprowadziłam się do stanu, w jakim mogą mnie oglądać inni ludzie, poszłam otworzyć drzwi Panu Tadeuszowi. W tym czasie kończyłam malować usta, moją ulubioną pomadką z Manhattanu nr 56U -  wszakże życie bez niej to żadne życie.
- No weź machaj szybciej tym badylem ! – powiedział lekko poirytowany Pan Tadeusz.
- Już… już… - odrzekłam. Dobra chodźmy, a tak w ogóle to czemu nie jedziemy busem? – zapytałam
- Wczoraj rozmawiałem ze swoim przyjacielem Damianem i powiedział, że jak chcemy to możemy się z nim zabrać do Lublina. No ale szybciej… szybciej Diana!
Po niespełna paru minutach byliśmy już na dole. Chłodny wiatr lekko i pewnie muskał moja twarz, która w niemiłej dla niej konfrontacji usilnie broniła resztki swego ciepła. Szybkim marszem podeszliśmy do jednego z samochodów stojących na parkingu. Wysiadł z niego rosły, umięśniony mężczyzna o blond krótkich włosach i niebieskich oczach, przepełnionych spełnieniem i spokojem. Wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Wydawało mi się, że ludzie muszą się do niego lgnąć w nadziei, że uszczknął dla siebie  krztę jego duszy, bądź zatopią się w niej… na wieczność.

-Witaj Tadku – powiedział - Jak mniemam to twoja urocza przyjaciółka, o której mi opowiadałeś.
Po przedstawieniu nas sobie wsialiśmy do samochodu. Zasiadłam na swoim ulubionym miejscu, na którym siadałam odkąd sięgam pamięcią, zaś Tadeusz usiadł kolo kierowcy.
Czas podróży upłynął na rozmowach przerywanym czyimś śmiechem w odpowiedzi na czyjeś słowa. O 6:45 dotarliśmy na Dworzec Główny PKP. To przepiękny budynek z mniej urodziwymi mężczyznami na ławeczkach, aczkolwiek nawet to, nie było w stanie zakłócić mojego może i poniekąd wyimaginowanego obrazu o podróżowaniu pociągiem.

sobota, 12 października 2013

ROZDZIAŁ IV

-Nosz kurwa, czego nie odbierasz - powarkiwałam pod nosem. Odbierz do cholery! - stałam rozdygotana ze słuchawką w ręku. Każdy dźwięk sygnału słyszałam ze spotęgowaną siłą, a każdy z nich niósł sztandar nadchodzącej śmierci. Z trudem odłożyłam słuchawkę telefonu. Usiadłam na kanapie. W całym pomieszczeniu panował mrok, a jedyną rzeczą, którą było widać to spływające po oknie krople deszczu.

I co ja teraz mam zrobić? - pomyślałam. Żyłam w przekonaniu, że jesteśmy jednymi homosapo-podobnymi bytami, a tu mi świat  czymś takim wyskakuje.  Sama nigdy do końca nie wierzyłam w te, jak zawsze myślałam, mocno zabarwione historyjki. Zawsze mi zalatywały historyjką wujka o srebrnych nabojach do strzelby na wilkołaki. Patrz ty się, a jednak... moja droga - pomyślałam. Powiem szczerze, że chyba nie potrafię patrzeć na Tadeusza jak na kogoś, kto nie do końca trzyma się w ryzach pojęcia człowieczeństwo. Z resztą... inni ludzie też różnie się tych ryz się trzymają...

Postanowiłam się jakoś w sobie pozbierać mimo, iż byłam w szoku. Wstałam, zapaliłam górne światło, zaciągnęłam zasłonki, sprawdziłam czy zamknęłam dokładnie drzwi i okna. Spadło trochę tego ciężaru z serca... kiedy poczułam się bezpieczniej.  Już było lepiej.

Podeszłam do lodówki wyciągnęłam kawałek dwudniowej pizzy, którą ostatnio upiekłam, nalałam do szklanki swojego ulubionego martini i coli. Oczywiście z przewagą tego pierwszego.

Miałam nadzieję, że to doszczętnie ukoi moją poturbowaną psychikę. Uznałam, że pora się już kłaść. Doczołgałam się po schodach na górę do pokoju. Ach, ten ukochany mrok - pomyślałam z ironią. Ale nie pokwapiłam się, żeby zapalić światło. Zdjęłam z siebie ciuchy, rzucając je niedbale na podłogę. Nie ma to jak mięciuteńka kołdra otulająca cię z każdej strony. Zupełnie jakby ktoś martwił się abyś nie zmarzła.
   
Gdy się obudziłam była już 13. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w stanie tyle przespać. Leniwie podniosłam się z łóżka, wsunęłam nieopodal leżące ciapki na stopy i poszłam do kuchni. Nie ma to jak podpieczony chlebek  z miodkiem, a do tego czarna kawusia z łyżeczką cukru. Popijając swoją ,,małą czarna'' pomyślałam, że sprawdzę powiadomienia na swojej komórce... Wszystkie tysiąc powiadomień było od Pana Tadeusza... No tak, oczywiście. Wysłał je  w pięć minut po moim telefonie.  Natychmiast cały stres mnie opuścił, że aż fizycznie poczułam się lżejsza. Cóż... po wczorajszych przeżyciach nie mam ani krzty ujmy na sumieniu, że nie odpisałam, czy nie zadzwoniłam. Byłam zbyt przejęta tym co się stało, żeby myśleć o telefonie. Pomimo iż na co dzień ciężko mi się bez niego poruszać.

Usłyszałam dzwonek domofonu. Szybko podbiegłam do niego i podniosłam słuchawkę.

-Już myślałem, że cię kto porwał, czy co! Otwórz!

Odłożyłam słuchawkę, czekając na Sąd Ostateczny w wydaniu Pana Tadeusza.
Po rozbrojeniu przeze mnie tysiąca zamków w drzwiach w końcu się otworzyły, a za nimi stał Tadeusz.

- Zamierzałaś kiedy odpisać, czy chciałaś mnie tak męczyć do piątku, Skarbie? - zapytał z gniewem w glosie.

Przepraszałam go po stokroć razy kiedy wchodził do mieszkania i szliśmy do kuchni.

-Tradycyjnie... herbatki? - zapytałam.

- Pewnie, pewnie. Ty mi lepiej mów, co się wczoraj stało. Wybacz, ze nie odbierałem, ale miałem parę spraw do załatwienia i całkowicie mnie one pochłonęły.
Wtem zadzwonił telefon... One mnie... wykończą  - pomyślałam.

Zobaczyłam, że Pan Tadeusz miał zaskoczony wraz twarzy, jakby usłyszał to, czego nigdy nie chciał by usłyszeć.

Wtem nagle wstał i w przelocie powiedział mi tylko, że musi iść,  ale, że się zdzwonimy. Wyszedł, a ja zostałam z dwoma parującymi, nietkniętymi kubkami grejfrutowej herbaty.

-Trudno - odrzekłam i poszłam odebrać telefon.

niedziela, 6 października 2013

ROZDZIAŁ III


- Dzięki – odpowiedziałam, śmiejąc się razem z Nim.
- Ładne to twoje mieszkanko
- Cieszę się, że wpadło w Twój gust. Uznałem, że pora gdzieś osiąść. To miejsce wydało mi się idealne dla takiej osoby jak ja. Cisza i spokój, nie muszę się z tym wszystkim nawet za bardzo kryć. Nikt nie wtrąca się w moje sprawy, każdy gdzieś goni do czegoś dąży… sprawy świata są obok mnie. Więc kto niby miałby sie pofatygować, by mnie nachodzić nazbyt często? Ale, co tu opowiadać, lepiej mów co tam u Ciebie? – zapytał się , odstawiając tacę i biorcą kubek gorącej herbaty.
- W sumie od wczoraj nic ciekawego się nie zdarzyło – zaczęłam nieśmiało. Posiedziałam trochę przy komputerze, sprawdziłam pocztę….  
Następne godziny, aż  do późnego wieczora upłynęły nam na rozmowach o różnych rzeczach, miejscach i sytuacjach. Poznałam trochę faktów z życia Pana Tadeusza, lecz nie były to opowieści mrożące krew w żyłach. Na te… musiałam jeszcze poczekać.  Kiedy zegar ścienny wybijał godzinę jedenasta w nocy, pan Tadeusz zaproponował mi nocowanie u siebie. Powiem szczerze, że nie miałam nic przeciwko temu,  zwłaszcza, że  alkohol  za bardzo polubił się z moja krwią… a przeciwko takiemu sojuszowi ciężko jest się przeciwstawiać . Zaproponował mi , że pościele mi u siebie w sypialni, sam zaś połozy się w salonie. Nie czekając na moją odpowiedź zaprowadził mnie na górę. Kiedy Pan Tadeusz zapalił światło w sypialni, mym oczom ukazało się wielkie, dwuosobowe łoże z ciemnego dębu. Po jego obu stronach znajdowały się rzeźbione etażerki. Byłam zachwycona. Nie spodziewałam się takiej sypialni wśród łęczyńskich lasów. Powiedzieliśmy sobie dobranoc i Pan Tadeusz wyszedł, a ja wsłuchiwałam się w jego miarowe kroki kiedy schodził na dół. Usiadłam na brzegu łóżka, kręciło mi się głowie, byłam zmęczona i oszołomiona kończącym się  dniem. Postanowiłam się szybko położyć spać, nawet nie biorąc się za zmywanie makijażu…

Słońce było już na niebie kiedy otworzyłam oczy. Miałam uczucie, że sen trwał tylko przez chwilę... czas mrugnięcia powieką. Widocznie byłam bardzo śpiąca. Teraz natomiast czułam, że jestem wyspana. Na dole słychać było ciche pobrzękiwanie talerzy i krótki gwizd gotującej się w czajniku wody. Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. Pan Tadeusza krzątał się kuchni i gdy tylko zeszłam ze schodów powiedział - Dzień Dobry i… włączy radio. Akurat były wiadomości… To dopiero 8 rano - pomyślałam?

Weszłam do kuchni. Było to pomieszczenie o podobnej wielkości co salon. Duże okna dawały wiele światła. Dębowe meble kuchenne były niesamowite, jak zresztą każdy sprzęt w tym domu. Na ścianach, koloru ecru wisiały garnki, patelnie oraz suszyło się wiele ziół i  grzybów. Z okiennych futryn zwisały sznury czosnku.  
- No… jak Ci się spało – zapytał mnie Pan Tadeusz… Mam nadzieję, że dobrze i, że nie obudziłem Ciebie…
- Nie, nie… wszystko w porządku. Wyspałam się jak nigdy prawdę mówiąc. Nie chcę przeszkadzać, powinnam już chyba…
- Chyba… to nie odmówisz mi wspólnego śniadania. Zrobiłem pyszną jajecznicę, nie odmawiaj proszę.

Nałożył mi parującą jajecznicę na talerze i przeszliśmy do salonu. Jedliśmy w milczeniu. Po kilku ruchach widelca pochwaliłam smak jajecznicy i już miałam pytać się Pana Tadeusza o dzisiejsze plany, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. Gospodarz przeprosił mnie, otarł chusteczką usta i wyszedł na korytarz. Zegar stojący na pianinie leniwie odmierzał kolejne minuty, a ja co jakiś czas  słyszałam  spokojny  i przytłumiony glos  Pana Tadeusza. Postanowiłam poczekać z jedzeniem na towarzysza. Zaczęłam przeglądać najnowszy numer lokalnej gazety. Usłyszałam odgłos odkładanej słuchawki i szybkie kroki Pana Tadeusza. Wszedł do salony i wiedziałam od razu, że jest ogromnie szczęśliwy.
- Ha!- powiedział. Właśnie dowiedziałem sie, że moi moskiewscy przyjaciele Vadim i Grigorii chcą mnie odwiedzić. Umówiłem się z nimi na mojej daczy kawałek od Gdańska. Koniecznie musisz tam ze mną pojechać!
- No nie wiem- odpowiedziałam.
- Wstydzisz się? - zaśmiał sie Pan Tadeusz
- No dobra to kiedy jedziemy?
- W piątek, o... a czego nie jadłaś? Było nie czekać, ale dziękuję. Vadim i Grigorii… z nimi przeżyłem kawał czasu… i wiele przygód. Na pewno powspominamy niektóre z nich…
- Nie mogę się doczekać. A dzisiaj co będziesz robić?
- Mam co nie co  do zrobienia… kilka rzeczy przy domu, same nudne czynności, ale trzeba je koniecznie zrobić. Długo już z nimi zwlekałem…

Kilka minut później pożegnałam się z Panem Tadeuszem, który odprowadził mnie na skraj lasu i ruszyłam do domu. Usłyszałam jeszcze, że mam się nie krępować i zadzwonić niedługo do niego.  Idą rozmyślałam co też to zrobić sobie na obiad i jak zaplanować resztę dnia i kolejny dzień. Do piątku zostało mi dwa dni. Gdy dochodziłam do przedmieścia poczułam się dziwnie… jakby mnie ktoś obserwował. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się do siebie po chwili i wytłumaczyłam samej sobie, że moje dziwne zachowanie spowodowane jest wydarzeniami ostatnich dni…  i znajomością z tym tajemniczym człowiekiem… Tak, człowiekiem. Panem Tadeuszem.

Poszłam do sklepów i nakupowałam najpotrzebniejszych rzeczy… Pomimo późnej godziny postanowiłam coś zjeść zanim mój żołądek przeżuci się na kanibalizm, a potem poszperać w Internecie o Wilkołakach i Wampirach, co by oswoić się trochę z nowym porządkiem rzeczy w moim życiu.

Po zjedzeniu późnego obiadu, wieczorem, poszłam na krótki spacer, lecz daleką pieszą wędrówkę przerwała mi burza. Musiałam schować się pod daszek, jednej z witryn sklepowych, gdy nagle poczułam na sobie wzrok… z przerażeniem w duszy, która najchętniej w tym momencie zmieniłaby miejsce zamieszkania odwróciłam się…  za mną stał tyłem człowiek, wpatrujący w okno sklepu. Pomyślałam - Głupia ja, środek miasta, główna ulica, a ta zachowuje się jak dziecko. Ale mimo wszystko to nie za bardzo przekonało moje rozklekotane serce. Postanowiłam nie czekać na koniec burzy tylko pobiec do domu… Gdy przebiegłam chwilę w zimnym deszczu… O Mój Boże… przecież nie widziałam odbicia tego człowieka… Odwróciłam się szybko, ale nikt nie stał pod sklepem. Wystraszona pobiegłam do domu nie patrząc na kałuże z postanowieniem zadzwonienia do Pana Tadeusza. Wpadałam do domu. Nie rozebrałam się z mokrych ciuchów… W mokrych butach stałam i słuchałam kolejny sygnałów… Pan Tadeusz nie odbierał… 


  



środa, 17 lipca 2013

ROZDZIAŁ II

      Mogłabym słuchać opowiadanych przez nich historii bez końca. Były niesamowite, przepełnione mrokiem, tajemnicą, grozą i czymś co niepojęte. W ich opowieściach przewijały się postacie wielkich tego świata i uwierz mi, nigdy nie pomyślałbyś, że któryś z nich może mieć coś z tym wszystkim wspólnego.
 Pan Tadeusz zauważył iskierki w mych oczach. Tak z resztą reagowałam zawsze ,
kiedy opowiadali mi o swoich  przygodach. Zaś mój nowy znajomy będący istotą o niesamowitej umiejętności snucia opowieści zaproponował mi, o ile będę miała chęć i czas, abym go odwiedziła
w jego domu jak najszybciej,
 a …najlepiej następnego dnia. Zaś noc tymczasem spowiła świat, a jak wiadomo człowiek rozsądny nie urządza sobie nocnych przechadzek po lesie- co jest domeną innych Bytów. Postanowiliśmy się zatem pożegnać.
      Nie wiedząc kiedy, wróciłam do swojego domu. Byłam bardzo podekscytowana nową znajomością i tymi wszystkimi niesamowitymi historiami, które na mnie czekają. Biegając po domu
z kieliszkiem martini bianco, zjadłam szybko kolację i sprawdziłam pocztę elektroniczną. Księżyc stał wysoko na niebie kiedy kładłam się spać. Otulona Jego promieniami usnęłam. Obudził mnie świergot ptaków… Moją pierwszą myślą było, o jakiej porze powinnam odwiedzić Pana Tadeusza? Z tym pytaniem przechadzałam się po domu aż do południa. Postanowiłam, że złożę mu wizytę późnym wieczorem. Czy powinnam się do tego spotkania jakoś specjalnie przygotować? Wino? Pewnie ma w swoich piwnicach doskonalsze trunki niż te, które ja byłabym w stanie zdobyć. Postanowiłam, że upiekę swoje ulubione ciasto- pleśniaka. Wieczorem, z małym tobołkiem weszłam do lasu. Niestety mój brak orientacji znowu dał o sobie znać i miałam trudności  podczas poszukiwania jego domostwa. Na szczęście w pewnym momencie, kiedy byłam już bliska zwątpienia, usłyszałam gromki śmiech za sobą. Jak łatwo się domyślić był to Pan Tadeusz, niosący ze sobą wielkie siaty z zakupami.
Wczoraj nie zrobiłem wszystkich zakupów… Musiałem dwa razy latać do miasta - Jesteś głodna? -zapytał śmiejąc się ze mnie pod nosem.
- Trochę – odparłam
Odpowiedział zanosząc się gromkim śmiechem
- Na twoim miejscu też bym zgłodniał, jak bym tak błądził, a patrząc na jaka ścieżkę wkraczasz, to pewnie zdążyłbym i nawet umrzeć z głodu. Nie martw się, w domu sporządzę ci mapkę albo tak na wszelaki wypadek obróżkę z adresem i nadajnikiem
- Hahaha- odpowiedziałam, bo cóż innego miałem odrzec. Nic innego nie przyszło mi do głowy, tylko dodałam: Mam ciasto…A dokładnie pleśniaka.
- Moja ulubiona! – i zaciągnął się nosem… Wspaniała!
      Z resztą ja na serio czułam, że zaraz padnę z głodu. Po przebyciu paru metrów dotarliśmy na miejsce. Mym oczom ukazał się średniej wielkości, piętrowy budyneczek w bardzo dobrym stanie, z małym gankiem i wymyślnie wyrzeźbionymi poręczami i okiennicami.  Do obrazu z przeciętnego amerykańskiego filmu z przeciętną amerykańską farmą brakowało mi tylko podstarzałego faceta z równie starym psem… i dwumetrowej strzelby .
      Weszliśmy do domu, a raczej mrocznej otchłani, której czeluście rozpraszało jedynie nikłe światło wpadające przez małe okienko na końcu korytarza. Jedyna rzeczą zdobiącą ściany tego pomieszczenia była tkanina przedstawiająca greckiego boga Tanatosa. Nie ma to jak mile powitanie gościa w swych skromnych progach - pomyślałam. Gospodarz otworzył drzwi znajdujące się po mojej prawej stronie.
-Wejdź i rozsiądź się, a ja pójdę do kuchni, odniosę zakupy… a  i daj szarlotkę, pokroję, przyniosę coś do picia  - i wszedł do innego pomieszczenia.
      Mam wrażenie, że w tym pomieszczeniu czas zatrzymał się jakieś trzydzieści lat temu. Ten dywan na ścianie, ciemnobrązowa meblościanka, pianino. Może to dom moich dziadków… pradziadków? Czy ja do tej pory miałam halucynacje? Mimo wszystko postanowiłam żywic nadzieję, że to jednak rzeczywistość, że się tu znalazłam. Przed kominkiem, który znajdował się po mej prawej stronie stała niewyłamująca się spod z góry narzuconego stylu i kolorystyki kanapa, na której usiadłam. Po jakichś pięciu minutach do pokoju wszedł Pan Tadeusz, niósł ze sobą tace, na której były kanapki, herbata i mój pleśniak.
- Proszę, mam nadzieję , że Ci posmakują – Powiedział z  szerokim uśmiechem, który jak  zwykle gościł na jego twarzy… Ale… nie mogłem oprzeć się pleśniakowi. Po czym parsknął śmiechem.
Śmiech jego… - rozsadzi ściany pomyślałam.

piątek, 5 lipca 2013

ROZDZIAŁ I

"Osiągnąłem największe marzenie ludzkości, nieśmiertelność. 
 A nie ma dnia, w którym nie myślałbym o śmierci".- Victor Freeze


      Pewna młoda dama z Łęczycy, artystka i miłośniczka fantastyki, podczas wspólnego spaceru, który odbywaliśmy skrajem lasu  żaliła mi się, że z Jej miejscowością, którą zamieszkuje, nie wiąże się  żadna tajemnicza i  mrożąca krew w żyłach historia, o której można byłoby porozmawiać chociażby w takie wieczory jak ten.  Powiedziałem Jej, że na całe szczęście jest taka historia, która opowiadana była na tych terenach, jeszcze długo przed wybuchem I Wojny Światowej, a teraz... jak to bywa z takimi historiami została przyćmiona wieloma wydarzeniami, które po niej nastąpiły. Na całe szczęście ja ją poznałem i zapamiętałem zaś bohatera tej opowieści dosyć często widuje w Bychawie.
      Opowiem Wam o Panu Tadeuszu, mieszkańcu Łęczycy Jest to malownicza miejscowość położona w okolicy Bychawy, ukazująca piękną panoramę na to małe miasteczko, która urzeka człowieka zwłaszcza nocą. Dom Pana Tadeusza zatopiony jest w leśnej głuszy, w jednym z licznych, spowitych mrokiem lasów i jest praktycznie nie do odnalezienia. Wybaczcie, że nie wskażę jego dokładnego położenia, jednakże nie chcę, aby bohater tejże historii był przez Was nazbyt wielbiony, co  jest uwarunkowane modą na wszelakie wampiro-wilkolacze opowieści. Dziwicie się... wiem, gdyż wspomniałem, że historia ta  została już dawno zapomniana, a zdarzyła się  ona przed 1918 rokiem. Zatem śpieszę z wyjaśnieniami. Pan Tadeusz nie jest zwykłym człowiekiem... jest wilkołakiem. Już widzę ten ironiczny uśmiechem na twarzach większości z Was wilkołaki! wampiry! pomyślicie. Owszem, nie mylicie się Pan Tadeusz, jako że jest wilkołakiem miał styczność również z  kainitami, powiem więcej, jego życie idealnie oddaje relacje istniejące pomiędzy obiema, od wieków zwaśnionymi nacjami - wszak jest On pogromca wampirów. O ile nie chce wskazywać drogi do jego posiadłości, nie boję się opisać Jego wyglądu zewnętrznego, kiedy jest normalnym człowiekiem. Opowiem Wam  też o kilku szczegółach z Jego życia dodając przy tym odrobinę z historii czasów zamierzchłych kraju, który kiedyś zwano miodem i mlekiem płynącym, a których nie dowiecie się z podręczników szkolnych.
      Pan Tadeusz  wydaje się młodym mężczyzną, bardzo wysokim aczkolwiek przygarbionym, mającym wiecznie uśmiechniętą twarz - przypominający swym wyglądem raczej "przygłupa", czy "gamonia"
kogoś z chorobą psychiczną- takie krążą opinie o tym człowieku. Kiedy Pan Tadeusz spotyka kogoś na ulicy, to już 10 metrów wcześniej  w powitalnym geście wyciąga do niego swoje długie i wielkie ręce
i wygląda przy tym jakby człapiąca góra z odchodzącymi od niej mackami... (ale to tylko moje prywatne spostrzeżenie) Podczas rozmowy mówi niewiele, ale za to głośno, przybliżając swoją twarz do twarzy rozmówcy, ciągle się przy tym uśmiechając- i właśnie te zachowania jakby potwierdzają krążące o nim opinie (jak można po takim zachowaniu nazwać kogoś przygłupem??!?). Jeżeli pomyślicie skąd takie "indywiduum" ma znajomych, odpowiem, że o naturze wilkołaków tutaj szczegółowo mówić nie będę... wspomnę tylko, że owe istoty przez większość czasu wyglądają jak każdy przeciętny przedstawiciel gatunku homo sapiens, a większość z nich zdaje sobie sprawę ze swojego zamiłowania do spacerów w blasku Księżyca. Co robi na co dzień nasz bohater?Ano wiedzcie, że ma zachowania standardowe jak inni ludzie, którzy chcą pozostać w mroku dla świata. Większość czasu spędza w domu utrzymując się z pracy własnych rąk i darów lasu. Czasami zaszywa się na wiele dni w swoim piwnicznym loszku, kontemplując oraz czytając stare i zakazane niekiedy księgi szukając w nich... wiedzy na tematy wszelakie. W mieście zjawia się rzadko, najczęściej żeby zrobić zapasy na dłuższy czas, jak każda osoba mieszkająca w większej odległości od cywilizacji.
      
Z notatnika Diany... 
Podczas jednego ze spacerów, które odbywałam ze swoim Mentorem, podczas jego odwiedzin u mnie, spotkaliśmy pewnego, jak wtedy sama uznałam, dość osobliwego osobnika płci męskiej. Zachowanie mojego Mistrza jak i tej osoby, wskazywało na zażyłe więzi pomiędzy nimi, o których to nic nie było mi wcześniej wiadomo, pomimo wysłuchaniu wcześniej tylu, jakże zapierających dech w piersiach 
i porywających w świat wyobrażeń historii. Wiec kimże jest ten człowiek, z wyglądu przypominający Dzwonnika zakochanego w pięknej Esmeraldzie?
Po przedstawieniu nas sobie tako rzekł mój kompan:
Pan Tadeusz razem ze mną - Starym Wujkiem likwidował we Wschodniej Europie Wampiry, 
gdyż są to istoty ohydne i niegodne stąpać wśród Dębów.
Tu wtrącił się do opowieści sam Pan Tadeusz i swoim tubalnym głosem kontynuował:
"Sam wielki Vlad, kiedy ujrzał Nas pod swoim zamczyskiem, ponoć w ostatnich chwilach swojego żywota rzekł:  "Ocho... Lepiej samemu umrzeć niż trafić w ich łapy...
" i jak wiesz udławił się główką czosnku...Z prośby Króla Stanisława Augusta Poniatowskiego  zlikwidowaliśmy ze Starym Wujkiem ostatni przyczółek wampirzej hołoty w Janowie Lubelskim. I tak oto zostałem Pogromcą Wampirów, a następnie  zapomniany przez ludzi"
Także jak sama widzisz, Moja Droga Przyjaciółko... niesamowita historia czai się tuż za Twoimi drzwiami... 
i wyje w nocy do Księżyca w pełni.