Moja
psychika została namiętnie poharatana przez piskliwy głos ciotki Celiny, która zechciała mnie odwiedzić ze swoją rodziną.Owego
dnia przeżyłam prawdziwe oblężenie… wszędobylskie małe węszacze szturmujące mą lukrowo-czekoladowo
twierdzę.
Po
tych paru godzinach spędzonych w rodzinnym gronie, idąc za głosem żołądka postanowiłam coś zjeść.
Chodził
za mną ten przecudowny smak piersi z kurczaka w licznych przyprawach z brokułami
i plasterkami ziemniaków w słodkiej papryce. Oczami wyobraźni widziałam rozpływające
się w ustach kolejne kęsy… Czułam każdy smak… od słodkiego na początku… po
aromatycznie ziołowy na końcu.
A
kiedy zaczęłam odczuwać senność wtuliłam się w niezliczone, białe chmur
połacie, które otuliły mnie ze wszystkich stron.
Wybielone
plamy za oczami i dźwięk dzwoniącego telefonu jasno dały mi do zrozumienia ze
nastał ranek. Leniwie sięgnęłam po telefon.
-
Cześć, wstałaś już nie ? -zapytał Tadeusz
-
No prawie… tylko jeszcze parę rzeczy muszę zrobić - odrzekłam, mówiąc to w jak
najbardziej przesłodki sposób, licząc na złagodzenie kary, która mnie zapewne już czeka.
-
No ja myślę ze to twoje ,,parę rzeczy'' to nie jest szukanie przez godzinę
bluzki… kochanie... - odrzekł.
Kiedy
się pożegnaliśmy wstałam z łóżka i uznałam że pora uciekać z płonącego zamku.
Na szczęście już wcześniej spakowałam bagaże.
-
Telefon naładowany itd, hmm… dobra pora się ogarnąć – powiedziałam na głos i ruszyłam
w stronę łazienki.
Po
pięciu minutach w czasie gdy ja szczotkowałam zęby, odezwał się telefon…
–
Halo – powiedziałam.
-
Gotowa już jesteś? Otwórz mi zaraz drzwi to pomogę ci zanieść bagaże do
samochodu
-
Do jakiego samochodu? –s pytałam
-
No do takiego normalnego. Takie coś na 4 kołach z drzwiami, silnikiem i takimi
tam.
–
Dobrze - odrzekłam i odłożyłam telefon.
Jak
nietrudno się domyślić moment później dane mi było usłyszeć jazgot domofonu. Z racji
tego, że doprowadziłam się do stanu, w jakim mogą mnie oglądać inni ludzie,
poszłam otworzyć drzwi Panu Tadeuszowi. W tym czasie kończyłam malować usta,
moją ulubioną pomadką z Manhattanu nr 56U -
wszakże życie bez niej to żadne życie.
-
No weź machaj szybciej tym badylem ! – powiedział lekko poirytowany Pan Tadeusz.
-
Już… już… - odrzekłam. Dobra chodźmy, a tak w ogóle to czemu nie jedziemy
busem? – zapytałam
-
Wczoraj rozmawiałem ze swoim przyjacielem Damianem i powiedział, że jak chcemy
to możemy się z nim zabrać do Lublina. No ale szybciej… szybciej Diana!
Po
niespełna paru minutach byliśmy już na dole. Chłodny wiatr lekko i pewnie
muskał moja twarz, która w niemiłej dla niej konfrontacji usilnie broniła
resztki swego ciepła. Szybkim marszem podeszliśmy do jednego z samochodów stojących
na parkingu. Wysiadł z niego rosły, umięśniony mężczyzna o blond krótkich
włosach i niebieskich oczach, przepełnionych spełnieniem i spokojem. Wywarł na
mnie bardzo dobre wrażenie. Wydawało mi się, że ludzie muszą się do niego lgnąć
w nadziei, że uszczknął dla siebie krztę
jego duszy, bądź zatopią się w niej… na wieczność.
-Witaj
Tadku – powiedział - Jak mniemam to twoja urocza przyjaciółka, o której mi
opowiadałeś.
Po
przedstawieniu nas sobie wsialiśmy do samochodu. Zasiadłam na swoim ulubionym
miejscu, na którym siadałam odkąd sięgam pamięcią, zaś Tadeusz usiadł kolo
kierowcy.
Czas podróży upłynął na rozmowach przerywanym
czyimś śmiechem w odpowiedzi na czyjeś słowa. O 6:45 dotarliśmy na Dworzec Główny
PKP. To przepiękny budynek z mniej urodziwymi mężczyznami na ławeczkach,
aczkolwiek nawet to, nie było w stanie zakłócić mojego może i poniekąd
wyimaginowanego obrazu o podróżowaniu pociągiem.